350-LECIE   PRZYBYCIA   KAMEDUŁÓW   NAD  WIGRY

LEGENDY i BAŚNIE

O mnichu i wieśniaczce

O krawcu co szył mnichom habity

O utraconym skarbie w wodach jeziora

O zapomnianej hucie

O wodzie, co drzewo cięła

O rybaku, co ryb nie chciał łowić

O Kamedulskim Karczmisku

O siei wigierskiej

  


  

O mnichu i wieśniaczce

Dawno temu na Suwalszczyźnie, piękna dziewczyna, mieszkająca nieopodal klasztoru, chodziła codziennie o tej samej porze ścieżką koło klasztoru do pobliskiego lasu, gdzie zbierała drewno na opał, śpiewając przy tym smutne piosenki. Pewnego razu mnich, który spacerował w tym czasie po lesie usłyszał śpiew dziewczyny.

Mnich ten należał do Klasztoru Ojców Kamedułów. Zakon kamedułów wyróżnia się spośród innych białym habitem. Kameduli żyją w samotniach, zachowując post i milczenie. Żelazną regułą zakonu jest zakaz jakiegokolwiek kontaktu z kobietami. Klasztor kamedułów mieści się na wzgórzu nad jeziorem w Wigrach.

Rys. Zuzia Szymczak

Kiedy zakonnik usłyszał śpiew dziewczyny, zaciekawiony przystanął za drzewem i obserwował ją, oczarowany jej smutnym głosem. Przez kolejne tygodnie każdego dnia o tej samej porze mnich przychodził do lasu i słuchał śpiewu dziewczyny. Pewnego dnia do lasu wyszedł przeor klasztoru i kiedy zorientował się, że mnich przychodzi do lasu ze względu na dziewczynę rozgniewał się bardzo i kazał go zamurować, aby w ramach pokuty dokonał swojego żywota w samotności.

Dziewczyna dowiedziała się o srogiej karze, jaka spotkała mnicha i postanowiła go uratować. Po zamurowaniu mnicha przy obelisku kazano postawić straż. Dziewczyna przyniosła kosz z jedzeniem, które wzmocniła wywarem z maku. Poczęstowała nim strażników, a ci szybko zapadli w głęboki sen jak dzieci. Sprytna dziewczyna wypchnęła kilka cegieł, uwolniła z więzów zakonnika i razem z nim uciekła na pobliskie Prusy.

Strażnicy rano obudzili się i zobaczyli dziurę w obelisku, a w środku tylko resztki sznurów, którymi był spętany więzień. Bojąc się gniewu kamedułów pospiesznie zamurowali otwór pozorując, że nic się nie stało.

Przed wjazdem do klasztoru stoi na cokole1 cylindryczny2 obelisk. Legenda mówi, że w środku obelisku został zamurowany mnich, który zakochał się w wieśniaczce z pobliskiej wsi.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Cokół — najniższa, zwykle wysunięta do przodu część budowli, stanowiąca jej podstawę.

2 Cylindryczny — walcowaty.

Spis baśni

  

O krawcu co szył mnichom habity

Dawno temu na Suwalszczyźnie mieszkał krawiec, który szył mnichom habity. Było to na południowej części jeziora Wigry, gdzie położona jest niewielka wyspa Kamień. Krawiec z pozoru nie miał wiele pracy przy szyciu, bo mnichów było zwykle nie więcej niż kilkunastu.

Mieszkali oni na szczycie sztucznie usypanego wzgórza na wyspie Wigry w małych domkach w pobliżu kościoła, zwanych eremami. Czas wypełniała im modlitwa, udział w mszach oraz praca w małych ogródkach znajdujących się przy eremach. W ogródkach tych rosły drzewka, krzewy owocowe, zioła i kwiaty. Odkąd mnisi po złożeniu ślubów zakonnych przekraczali mury klasztoru, nie mogli już rozmawiać z ludźmi, nawet tymi, którzy dostarczali jedzenie, opał i inne niezbędne rzeczy. Jedną z takich osób był krawiec, który nie wiedział nawet czy habity, które szyje są odpowiednie, nie brał przecież miary z zakonników. Nie miał też możliwości ich widzieć w kościele, do którego wierni mogli wejść jedynie w czasie najważniejszych świąt, wówczas mnisi modlili się w prezbiterium1 za ołtarzem. Kiedy krawiec otrzymywał habity do naprawy część z nich była pobrudzona u dołu, co wyglądało tak, jakby mnich, który nosił ów habit deptał po nim. Inne zaś były porwane na strzępy — pewnie dlatego, że były zbyt ciasne. Mnisi nie mogli wymienić się habitami, bo śluby zakonu kamedułów surowo zabraniały rozmów.

Rys. Patrycja Sokołowska

Krawiec znajdował czasem karteczki zawinięte w habit. Były tam jakieś znaki, nie umiał on jednak czytać. Oddawał je ponownie z nagryzmolonym węglem krzyżykiem. Mnisi domyślili się, że krawiec szyjący im habity nie potrafi odczytać ich uwag i zaczęli wkładać do habitów karteczki z rysunkami ptaków. Krawiec zrozumiał w mig w czym rzecz.

Narysowany wróbelek oznaczał, że habit ma nosić niski, drobny mnich, bocian zaś informował, że habit musi być odpowiednio większy. Po pewnym czasie habity wracały już bez karteczek. Były w nich zawinięte natomiast różne owoce: jabłka, gruszki i śliwki. Krawiec traktował te przesyłki jako podziękowanie za dobrą pracę. Między podarkami od mnichów znalazły się dziwne małe owoce, kwaśne w smaku. Nie bardzo mu one smakowały i zwyczajnie wyrzucał je, gdzie popadnie. Niemałe było jego zdziwienie, kiedy po kilku latach wyspa zaczęła zarastać krzewami z silnie pachnącymi kwiatami, z których jesienią tworzyły się małe kwaśne owoce.

Wyspa Kamień, jak wszystkie pozostałe wigierskie wyspy, jest niezamieszkała. Rosną tam drzewa i krzewy oraz róże, z owoców których można robić znakomite soki i konfitury. O krawcu mieszkającym na wyspie Kamień pamięta już niewielu. Jedynym śladem dawnej obecności ludzi są tutaj dzikie róże.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Prezbiterium — część kościoła, w której znajduje się główny ołtarz.

Spis baśni         Powrót

 

  

O utraconym skarbie w wodach jeziora

Dawno temu na Suwalszczyźnie, w najczarniejszej godzinie klasztoru kamedulskiego w Wigrach, Prusacy nakazali mnichom opuścić klasztor. Mnisi wiedzieli, że mogą zabrać ze sobą jedynie rzeczy osobiste i zakonny księgozbiór. Nakazano im surowo, aby cenne wota1 i inne precjoza2 ufundowane przez dobrodziejów klasztoru pozostały do dyspozycji władz, które klasztor konfiskowały3.

Mnisi, łamiąc w tak trudnej chwili śluby milczenia, postanowili załadować cenne przedmioty do mocnych dębowych skrzyń i zatopić w jeziorze z nadzieją, że po latach uda się im skarby odzyskać. Przeładowali zatem pod osłoną nocy ciężkie skrzynie na łódź i, w sobie wiadomym miejscu, je zatopili. Nie wiedzieli jednak, że z brzegu są obserwowani przez rybaka o imieniu Jan... Mieszkał on niedaleko dawnego ostępu4 Cieszkinie, gdzie każdej nocy, wybierał to, co udało się złapać do wierszy5, jaką zwykł stawiać w miejscu przepływu przez Wigry rzeki Czarnej Hańczy.

Jan rybaczył pod osłoną nocy, bo nie miał pozwolenia na połów. Zakonnicy nakazywali, aby złowione ryby wrzucać do ich sadzawki, która znajdowała się pod murami klasztoru. Na kamedulskich wsiach mówiono, że mnisi weszli w konszachty6 z diabłem, aby rzadką i smaczną rybę im sprowadził.

Rozeszła się szybko wieść o tym, że kamedułom nakazano opuścić klasztor i iść precz. Jan domyślił się, że zakonnicy topią w toni jeziora coś cennego. Postanowił odczekać i powrócić w to miejsce, kiedy mnisi opuszczą klasztor. Tak też się stało, jednakże na jezioro wypływali co noc pruscy żołnierze i czegoś usilnie szukali. Mijały tygodnie, a Prusacy nieustannie trałowali7 żelazem na linach jezioro. Jan cierpliwie czekał i nikomu nie mówił o tym, co widział owej nocy. W końcu Prusacy dali sobie spokój i opuścili Wigry.

Jan postanowił wypłynąć na jezioro i wyłowić zatopiony ładunek. Uzbroił się w mocną konopną linę, na której zamocował solidną żelazną kotwicę i ruszył nocą do miejsca, gdzie spoczywała kamedulska skrzynia. Zarzucił kilka razy linę z żelazem i poczuł, że w coś się zaplątała. Nie mógł jednak tego podnieść z dna jeziora. Postanowił holować ładunek bliżej brzegu i tam go wyciągnąć. Trudził się ogromnie, sił dodawała mu myśl o bogactwie — wyobrażał sobie, że nie będzie musiał już posilać się płocią czy sielawą, rybami, które ciągle trafiały na stół w jego biednej chacie.

W pewnym momencie coś w łodzi chrupnęło i łódź pękła na pół, a doczepiona do rufy8 lina porwała część łodzi pod wodę. Stało się to zapewne za sprawą ciężkiego kufra. Jan uczepił się z całych sił pływających fragmentów strzaskanej łodzi, dopłynął z ogromnym trudem do brzegu i zaczął rozpaczać. Kiedy wrócił do wioski wyznał sąsiadom, co się stało. Sąsiedzi mieli mu za złe, że nic im nie powiedział i nie chciał podzielić się skarbem. Mimo to postanowiono, tym razem wspólnie, przeszukać miejsce zatopienia łodzi.

Przez wiele nocy linami z żelazem przeczesywano jezioro, ale niczego oprócz porwanych sieci nie znaleziono. Mówiono potem, że pewnie sam diabeł wyrwał tę skrzynię z kamedulskimi skarbami, aby ukarać mnichów, z którymi miał zawarty pakt, a którego oni nie dotrzymali. A może, była to kara jedynie za chciwość Jana, który nie chciał dzielić się ze swoimi sąsiadami — tego nie wiemy.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Wotum — symboliczny przedmiot wieszany na ołtarzu, świętym obrazie lub posągu religijnym w intencji błagalnej lub dziękczynnej.

2 Precjoza — kosztowności, klejnoty.

3 Konfiskować — zabierać coś komuś.

4 Ostęp — trudno dostępne miejsce w puszczy, w którym mają legowiska dzikie zwierzęta.

5 Wiersza lub wiersznia — rodzaj samołapki w kształcie kosza, do której ryba wpływa ale nie może wypłynąć.

6 Konszachty — tajne układy w sprawach nieuczciwych.

7 Trałować — tu: przeszukiwać.

8 Rufa — tylna część statku lub łodzi, na której mocuje się urządzenia sterownicze i napędowe.

Spis baśni

  

O zapomnianej hucie

Dawno temu na Suwalszczyźnie, nad Czarną Hańczą i Wigrami, w piecach hutniczych wytapiano żelazo. Do jego produkcji stosowano rudę darniową1. Produkcja metalu wymagała ogromnego wysiłku. Okruchy rudy darniowej zbierano na polach. Zwożono ją w pobliże pieców, do których wkładano ją na przemian z węglem drzewnym. Wytop trwał wiele dni. Po wygaszeniu pieca na jego dnie leżał ogromny kęs2 żelaza, który z trudem mogło udźwignąć czterech silnych chłopów.

Wielkie piece znajdowały się w Maćkowej Rudzie i Gawrych Rudzie. Należały one do wigierskich Kamedułów. Kamedulscy nadzorcy bacznie obserwowali jak robotnicy pracują przy wytopie. Kęsy żelaza przewożono łodziami do Grodna albo i dalej. Nastał jednak straszny czas wojennej zawieruchy. Szwedzka armia wkroczyła do Rzeczpospolitej. Wojna jednak nie była tak straszna jak zaraza, która wraz z nią przyszła. Pustoszały całe wsie. Ludzie uciekali, kryli się w lasach wraz z dobytkiem i zwierzętami. Wieść o wojnie dotarła i nad Wigry. Nie można już było wysłać transportu łodziami.

W Maćkowej Rudzie nadzorca o imieniu Roch, nakazał ukryć ciężkie kęsy żelaza na czas zawieruchy. Notował on skrupulatnie na kartkach ile sztuk zostało załadowanych na łodzie. Chłopi widzieli nie raz jak coś tam kreślił gęsim piórem. Robotnicy martwili się, jak odnajdą po dłuższym czasie miejsce zakopania żelaza z takim trudem wytopionego.

Roch nakreślił plan i krokami wyliczył, gdzie żelazo ma zostać ukryte. Plan przekazał do klasztoru. Minęło wiele miesięcy, wojenna zawierucha i straszna zaraza przeminęły. Roch i jego robotnicy przepadli, gdzieś bez wieści. Mnisi zajrzeli do karteluszki jaką otrzymali od Rocha i zobaczyli na niej nabazgrolone jakieś kulfony, których ani oni ani następca Rocha nie mogli odczytać. Żelazny skarb przepadł bez śladu na wieki. Wiele lat później pewien profesor, którego urzekła malownicza, położona nad Czarną Hańczą Maćkowa Ruda, postanowił tu osiąść. Przy budowie domu natrafiono na jeden kęs żelaza, który trafił potem na wystawę do muzeum.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Ruda darniowa — skała osadowa powstająca w bagnach, jeziorach i na torfowiskach.

2 Kęs żelaza — duży kawał żelaza.

Spis baśni

  

O wodzie, co drzewo cięła

Dawno temu na Suwalszczyźnie nad Czarną Hańczą stała karczma, w której spotykali się okoliczni chłopi, budnicy1 i inni ludzie, których źródłem utrzymania były bogactwa puszczy.

Pewnego razu przybył tu jeden tracz2, który miał budować trak3 wodny nad Wigrami. Człowiek ten przy kolejnym dzbanku okowity4 zaczął się przechwalać, jakie cuda widział w dalekich krajach. Dziwił się, że miejscowi tak niewiele wiedzą o świecie i wszędzie widzą złe moce. Boją się nocą wejść do lasu, bo tam złe5 czyha. Jeden z chłopów cichutko zapytał:

— To wy się nie boicie kusego?

— Jakiego kusego? — niby zdziwił się przybyły z daleka cieśla — Chodzi wam o diabła? Jam człek, co się diabła nie lęka. Ja, gdyby się on tutaj zjawił, mogę z nim w zawody iść.

Nie wiedział ów tracz, że słowo padło w złą godzinę, bo diabły miały w zwyczaju chadzać pod oknami karczmy, aby podpitych chłopów namówić do czegoś złego. Jeden mały diabełek był akurat nieopodal karczmy i usłyszał przechwałki owego cieśli. Odczekał, aż ów wyszedł z karczmy, aby pochwycić go za ramię na pustej leśnej drodze. Grzecznie się przedstawił:

— Jam jest ten, z którym chciałeś iść w zawody. — powiedział.

Tracz odurzony okowitą nie poznał kusego, ale powiedział, że może iść w zawody z diabłem, jak już mówił.

— A jak owe zawody mają wyglądać? — zapytał diabełek.

Tracz bez namysłu powiedział:

— Kto więcej drzew potnie na deski za pomocą wody.

— Za pomocą wody? — zdziwił się diabełek.

— No dobrze, spiszemy umowę, jak wygrasz to będę ci służył za pomocnika, ale jak ja wygram to twoja dusza będzie moja. — dodał pospiesznie.

— Niech tak będzie. — odrzekł cieśla.

Rankiem, gdy tracz się ocknął zobaczył cyrograf z namazanym swoim podpisem. Dopiero wówczas przeraził się nie na żarty. Do wieczora nic się jednak nie wydarzyło, ale nocą diabełek pojawił się ponownie i zapytał:

— Kiedy zaczynamy te zawody?

Tracz się namyślił i powiedział:

— Za osiem niedziel, nie wcześniej. Spotkamy się nad Wigrami, gdzie dochodzi trakt biegnący z Prus na Litwę. Ja tam będę na ciebie czekał, a każdy z nas ma przywieźć po tuzinie sosen i będziemy wodą cieli je na deski, od zachodu słońca do świtu.

— Dobrze — odrzekł diabełek — za osiem niedziel będziemy się mierzyć.

Tracz przez te osiem niedziel nie próżnował, postawił tamę na rzeczce Piertance i zbudował trak, którego piłę napędzała spiętrzona woda. Przygotował zawczasu tuzin strzelistych sosen. Nadszedł dzień, a właściwie noc zawodów pomiędzy traczem a diabełkiem.

Diabełek zjawił się niespodziewanie. W jednej ręce trzymał przewiązane łańcuchem sosny, a w drugiej cebrzyk6.

Rys. Deana Lauk

— No to zaczynamy — powiedział diabełek i zaczął polewać z ogromną siłą wodę z cebrzyka, którą czerpał z Wigier. Od tego polewania z trzaskiem odpadała kora od sosen, niektóre z nich zaczęły pękać. Huk był przy tym potworny. Przeląkł się tarcz, kiedy zobaczył poczynania diabełka, ale nastawił piłę i zaczął powoli popychać kawałek po kawałku pnie sosen. Zanim się obejrzał, miał pocięte na deski wszystkie dwanaście sosen, a widok ten oświetlił blask wschodzącego słońca. Diabeł uparcie zmagał się z cebrzykiem i wodą, i był już ledwie żywy. Z tego zmęczenia język mu się wysunął z pyska tak daleko, że co chwila się o niego potykał, ale starał się jak mógł, aby wodą pociąć drewno.

Kiedy przy świetle wschodzącego słońca diabeł zobaczył efekt pracy tracza, zrozumiał, że przegrał zawody i odtąd służył mu jako pomocnik. Tracz go nie oszczędzał i zmuszał do pracy. W miejscu, gdzie był stary trak jest do obecnej chwili stawisko, a miejscowość nosi nazwę Tartak, właśnie od tarcia drewna na deski.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Budnik — w dawnej Polsce: poddany rzemieślnik osiedlony w lasach, głównie wielkiej własności ziemskiej.

2 Tracz — robotnik zajmujący się piłowaniem kłód drzewa za pomocą ręcznej piły.

3 Trak — maszyna do przecierania kłód drzewnych na tarcicę i elementy drewniane; gater; tracznica.

4 Okowita — mocna wódka z 70% zawartością alkoholu; gorzałka.

5 Złe, kusy — diabeł.

6 Cebrzyk — zdrobnienie od ceber; duże drewniane wiadro.

Spis baśni         Powrót

  

O rybaku, co ryb nie chciał łowić

Dawno temu na Suwalszczyźnie dobrami wigierskim władali kameduli, mieszkający w klasztorze na półwyspie jeziora Wigry. Zgodnie z surową regułą zakonu, kilkunastu mnichów, żyło w izolacji od świata, przestrzegało ślubów milczenia, uczestniczyło w kilku mszach dziennie i zachowywało post. Ryby były przez mnichów niezwykle cenione, szczególnie sielawy i sieje. Sieję zdobyli oni ponoć dzięki konszachtom1 z diabłem. Nie wszyscy w to jednak wierzą.

Ryby szlachetniejsze, głównie sieje i sielawy, rybacy łowiący na jeziorach wigierskich zobowiązani byli dostarczać do zatoki przy wschodnim murze wzgórza klasztornego, skąd trafiały do kuchni i na stoły mnichów. Zatoka była oddzielona od jeziora gęstą palisadą2.

Od pewnego czasu siei i sielawy było w stawie coraz mniej. Brat Michał, konwers3 zajmujący się wyławianiem ryb z zatoki i dostarczaniem ich do kuchni, pewnego razu wyłowił jedynie nieco płotek i karaśków, ale ani jednej siei czy sielawy. Zdumiony udał się do rybaka o imieniu Jan z pytaniem czemu nie ma w stawie przy klasztorze sielaw i siei. Jan odrzekł:

— Niech się brat nie dziwi, mieliśmy trudny rok i ryba z jeziora uszła rzeką.

Brat Michał wrócił do swojej chatynki położonej blisko Wigier, gdzie mieszkał sam. Czasem przychodziła do niego w odwiedziny jedynie wydra. Zmyślne stworzenie wiedziało, że może tutaj dostać kilka zbywających rybek. Kiedy brat Michał wracał do chatki wyszła mu naprzeciw. Michał pokazał pusty kosz i powiedział:

— Dzisiaj nie mam dla ciebie żadnej rybki. Musisz iść do jeziora i złowić je sama.

Rankiem brat Michał spotkał wydrę w tym samym miejscu na ścieżce. Kręciła się ona blisko nóg brata Michała, jakby chciała coś mu powiedzieć. Poprowadziła go na brzeg w pobliże chaty rybaka Jana, gdzie na wodzie Jan ze swoimi kamratami4 z koszy zatopionych w wodzie sieje wyciągał.

Rys. Mateusz Kałęcki

Brat Michał sprowadził kilku rosłych parobków, aby pochwycić złodziejaszków. Udało się złapać ich na gorącym uczynku. Jana wypędzono precz i odtąd nie brakowało szlachetnych ryb w stawie klasztornym, a sprytna wydra zawsze dostawała od brata Michała rybny przysmak.

Prawdopodobnie, gdyby Jan nie był tak zachłanny nikt by nie zauważył, że wyławia on ryby z jeziora. Zachłanność nie popłaca, ale niewielu to rozumie.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Konszachty — tajne układy w sprawach nieuczciwych.

2 Palisada — ogrodzenie z grubych, zaostrzonych u góry, drewnianych pali.

3 Konwers — brat zakonny bez święceń kapłańskich.

4 Kamrat — towarzysz, kompan.

Spis baśni

  

O Kamedulskim Karczmisku

Dawno temu na Suwalszczyźnie, nad jeziorem Wigry w miejscu, gdzie jest teraz kościół i klasztor, znajdował się dwór myśliwski położony na wyspie. Obecnie wzgórze zajmuje część obszernego półwyspu oddzielonego od stałego lądu wąskim kanałem. Niewielu wie, że niegdyś nie było tutaj ani wzgórza ani obszernego półwyspu.

W pobliżu wyspy wigierskiej przechodził stary szlak prowadzący na Litwę. Biegł on na długo zanim na Wigrach osiedlili się bracia Kameduli. Podróż przez ziemie oddane przez króla Kamedułom nie należały do najłatwiejszych. Przejazd wozami z Bakałarzewa do Sejn zabierał dwa, a nawet trzy dni. Drogi były zbyt piaszczyste, albo zbyt kamieniste, albo też zbyt błotniste. Nie raz i nie dwa razy, w czasie drogi, od wozu odpadało koło. Na podróżnych czyhały też i inne niebezpieczeństwa, nie brakowało na drogach różnych łapserdaków, którzy potrafili w dzień zrabować z wozu coś cennego. Pozostanie na drodze samojeden1 było zaproszeniem dla rozbójników.

Mimo tych trudności, ludzi podróżowało niemało. Jedni jechali z Warszawy do Wilna, inni z Królewca do Grodna. Zakonnicy zastanawiali się co zrobić, aby podróżni mogli podróżować bezpiecznie przez ich włości. Zgodnie z surową regułą zakonu nie mogli obcych wpuszczać przez klasztorną furtę na dziedziniec. Miejsca zresztą tam nie było wystarczająco dużo, aby wszystkich przyjąć, bowiem trwała budowa murów, które miały opasywać sztucznie sypaną górę.

Zgodnie z planami klasztor miał stanąć na usypanym sztucznie wzgórzu, tak aby wraz z kościołem górował nad okolicą. Pracami kierował biegły w budowie ziemnych fortalicji2 murator. Sypanie wzgórza szło jednak niezwykle mozolnie, ludzi do pracy nie było zbyt wielu, a wszystko trzeba było ręcznie załadować na wozy lub łodzie i przewieźć do Wigier. Ziemię do usypania wzgórza kopano i kilka stajani3 od Wigier, co znacznie wydłużało czas pracy ku niezadowoleniu mnichów.

Sprytny budowniczy wpadł na pomysł przyspieszenia prac. Powiedział, że będzie osobiście wkładał garść szelągów do każdego wozu z ziemią, tak aby kopacze i woźnica po wysypaniu mogli je zabrać jako gratyfikację za swój trud. Warunkiem zabrania tych szelągów było dostarczenie ziemi na wigierską wyspę.

Ludzie ruszyli do pracy ze zdwojoną siłą. Wożono ziemię do miejsca, gdzie miał stanąć kościół. Wysypywano i wybierano drobne miedziane monety, zmieszane z ziemią ręką muratora lub jego pomocników. Z czasem jednak zapał do pracy malał. Część wozów była opróżniana z ziemi tuż po pokonaniu mostu. Powiększyła się przez to wyspa od strony wsi Magdalenowo i w końcu połączyła się ze stałym lądem.

Tak oto powstało miejsce dla licznych podróżnych i ich wozów pomiędzy szlakiem prowadzącym z Prus na Litwę a klasztorem. Oddzielono je od części klasztornej dwoma kanałami, które wpływały do zatoki, gdzie zakonnicy trzymali ryby. Plac przed klasztorem został nazywany Karczmiskiem, od karczmy kamedulskiej, która znajdowała się tam w owym czasie, gdy podróż przez kamedulskie dobra była wyzwaniem.

Pracującym przy sypaniu wzgórza ludziom nie udało się wygrzebać wszystkich monet. Do dzisiaj można odnaleźć owe miedziane szelągi zwane też boratynkami na Półwyspie Klasztornym.

Tekst: Maciej Ambrosiewicz


1 Samojeden — dawniej: sam jeden, jedyny.

2 Fortalicja — dawniej: mała wartownia znajdująca się na kresach państwa dla obrony granic.

3 Stajania — dawniej: miara długości o różnych wartościach w zależności od czasu i miejsca.

Spis baśni

  

Legenda o siei wigierskiej

Było to tak: (...) kameduli przyjechali z bardzo daleka, z Włoch. A był między nimi jeden braciszek, nazywał się Barnaba. To on im kucharzował w klasztorze. Ten Bamaba ciągle myślał co by przeorowi na obiad ugotować, żeby nie było takie proste jedzenie, jak to po wsiach. A ten przeor dobrze zjeść lubił a najwięcej ryby. Ale nie te nasze, tylko takie, co w swoim kraju jadł. Raz przechodził wieczorem koło kuchni klasztornej i widzi w oknie Barnabę. To mu tak przyszło do głowy i spytał:

— A co ty mi, Barnabo, jutro na obiad dasz?

Więc ten powiada, że rybę

— A jaką rybę?

Więc Barnaba zaczął po kolei wszystkie ryby wyliczać jakie tylko we Wigrach były. A przeor tylko głową kręci i wreszcie, jak już tamten nie wiedział, czym mu dogodzić powiada:

— Wiesz, co bym chętnie zjadł? Sieję

Aż się biednemu Barnabie ciemno w oczach zrobiło, bo skąd tu dostać sieję kiedy jej wcale nie ma w wodzie wigierskiej ? Przeor sobie pewnie tak tylko, na śmiech powiedział. A Barnabie ta sieja z myśli nie schodzi. Noc przyszła, wszyscy posnęli, a on siedzi i ciągle o tym rozmyśla. Wreszcie powiada do siebie, ale głośno:

— Już bym samego diabła prosił, byle tę sieję dostać na jutrzejszy post.

Diabli mają dobre uszy, zaraz jeden usłyszał. To nie był polski diabeł, tylko wenecki i Barnaby mowę dobrze znał więc wszyściutko zrozumiał. Ten diabeł z ich kraju przyleciał i tylko czekał żeby którego z ojców na pokuszenie wywieść. Więc jak tylko Barnaba swoje skończył, już diabeł myk przez okno i kłania się czapką do ziemi:

— Bardzo pięknie - powiada - że mnie wołasz, bo nikt twojego życzenia nie wypełni, tylko ja jeden.

Barnaba się bardzo przejął bo niedobrze z diabłem mieć sprawę. Ale myśli: "Co zrobię? Już teraz tylko trzeba duszy pilnować żeby jej nie utracić za diabelskie usługi". Namyśla się, namyśla, a tymczasem diabeł już cyrograf pazurem wyskrobał i mówi:

— Podpisz tylko, a jutro na południe twój przeor będzie jadł świeżutką sieję.

Zobaczył Bamaba, że źle, więc się ratuje, jak może:

— Dobrze powiada - podpiszę, ale umowa stanie taka: przyniesiesz mi z samych Włoch sieję ale żeby żywa była, jak prosto z wody, a jeżeli przed świtaniem nie zobaczę ryby tu, na tym stole, to duszy mojej nie dostaniesz.

Diabeł skrzywił się i narzekać zaczął , że droga daleka, że noce krótkie (bo to było na wiosnę), ale wreszcie powiada:

— Niech i tak będzie.

A on tylko udawał że mu ciężko, bo co to trudnego dla diabła kawał świata przelecieć choćby dalej było niż stąd do Grodna!

A Barnaba tak sobie myślał "Zamarudzi diabeł, a jak na jutrznię zadzwonią, to już się go nie boję. Wtedy zły nie ma do człowieka przystępu".

Więc powiada jeszcze do diabła:

— Idź, czasu nie trać, bo do świtu masz ledwie godzinę...

— Za godzinę tu będę - krzyknął diabeł i wyleciał oknem. Barnaba wychylił się, patrzy, ale gdzie! Diabła już ani widać! Tylko wiatr wieje nad jeziorem. Wtedy się znowu zląkł okrutnie i myśli: "Cóżem ja nieszczęśliwy zrobił! Diabła chciałem oszukać a on tymczasem już moją duszę ma w garści..."

I jak nie zacznie Bamaba lamentować głową o ścianę tłuc! A ciągle nasłuchuje, czy już diabeł nie wraca z sieją.

Usłyszał przeor płacz, przyszedł do celi i pyta:

— Co tobie, bracie Barnabo? Czego tak strasznie narzekasz?

— A jak ja nie mam narzekać kiedy diabeł zaraz po moją duszę przyjdzie!

I opowiedział wszystko, co i jak.

Przeor go najpierw skrzyczał, że dla marnej ryby wydał siebie na potępienie wieczne, ale mu było żal Barnaby i zasmucił się bardzo. Zawsze - myśli - to moja wina, mnie się ryby zachciało, a teraz Barnabę diabli do piekła za to pociągną!

Więc powiada:

— Nie smuć się bracie Barnabo. Może się Bóg zmiłuje nad nami i ratunek nam ześle.

Pożegnał się przeor i wyszedł. Chodzi, chodzi po korytarzach, bardzo niespokojny i smutny. Taki zamyślony zaszedł aż na wieżę klasztorną. Nie widział że za nim idzie śladem anioł stróż Barnaby, co go nie chciał w nieszczęściu opuścić. Z wysokiej wieży spojrzał przeor na jezioro i aż krzykną , taki straszny widok zobaczył: nad samą wodą nisko leci diabeł i rybę trzyma pazurami, żeby mu nie uciekła. Podniósł przeor rękę, przeżegnał się, a w tej samej chwili anioł powiada mu na ucho:

— Łap za sznur i ciągnij, ile sił, tylko prędko!

Usłuchał przeor i zaczął dzwonić na jutrznię, choć przed czasem.

Cały się u tego sznura uwiesił, ciągnie, ciągnie, ale rozkołysał te dzwony. Jak nie zaczną dudnić, coraz głośniej, a głośniej! Zaraz się w klasztorze ruch zaczął, biegną wszyscy ojcowie do kaplicy, a Barnaba w swojej celi krzyżem upadł i Panu Bogu za ratunek z płaczem dziękuje.

A właśnie była ostatnia chwila, bo diabeł już się do okna zbliżał. Jak posłyszał, że dzwonią na jutrznię, zazgrzytał zębami ze złości, ale nic nie mógł zrobić, już do klasztoru nie miał przystępu.

Zakręcił się w powietrzu, zawrócił nad jezioro, z wściekłości pazurami biedną sieję ścisną , aż krew pociekła, i do wody ją wrzucił.

Od tej pory są sieje w Wigrach, ale diabeł nie może sobie darować, że go ci zakonnicy oszukali! Dlatego od tamtych czasów nad jeziorem lata, a co dmuchnie, to wiatr wodę skotłuje i ogromna fala idzie środkiem jeziora... Strach wtedy łódką wypłynąć...

Źródło: http://www.dziecionline.pl/Suwalki/legendy/o_siei.htm

Spis baśni

  

  

© Wigierski Park Narodowy

webmaster