Nr 3/2002

 

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

 Lubosza Wesołowska

GAWARCOWSKIE

WSPOMNIENIA

   

Pan Roman Kuczyński ur. w 1927 r. w Gielusznikach (obecnie Przejma Wielka) nad Jeziorem Szelment Wielki, jest emerytowanym nauczycielem. Mieszka w Suwałkach. Ma czworo dzieci, trzy córki i jedynego syna. Córki mieszkają: jedna w Białymstoku, druga w Suwałkach, trzecia w Kanadzie. Syn mieszka i pracuje w Suwałkach w szkolnictwie specjalnym.

 
Pierwszy leśniczy na Gawarcu - W.Gajewski 
i jego wnuk - R.Kuczyński
   

- Od Pańskiego syna dowiedziałam się, że Wasza rodzina miała związki z leśniczówką w Gawarcu

   

- Oczywiście, a mojego dziadka leśniczego pamiętam dobrze, ponieważ moja mama wysyłała mnie na wakacje "na wypas" do Gawarca. Dziadek Wojciech Majewski był pierwszym gopodarzem leśniczówki Gawarzec. Na pewno miał gajowych, pamiętam nazwiska dwóch; jeden nazywał się Szymański i był z Sobolewa, drugi Huszcza z Wasilczyk. Dziadek ożenił się z panną Ołdakówną Michaliną z tej samej wsi, z Rudnik. Babcia była skrzętna, robiła interesy na mleku, jajach, przędła, tkała. Moja siostra ma niektóre tkaniny po babce, ja też mam po niej szal. Tam urodziły się wszystkie dzieci Majewskich, najmłodsza ciotka Wanda chyba w 1912 r. Było ich ośmioro; czterech synów i cztery córki. Najstarszy syn urodził się chyba w 1897 roku. 

  

Dziadek rządził dużą połacią lasu, od Gawarca po Sobolewo, Słupie, na północny wschód do Wasilczyk i Białego. Była tam głusza. Babka chodziła po lesie, jak ktoś szedł to krzyczała: kto chodzi, przyjdź to cię zastrzelę! - i strzelała do góry z rewolweru. Dziadek bywał czasami dziwakiem, jechali z moją matką Heleną chyba do Gawrychrudy saniami, zobaczył na drodze starą kobietę, mówił do niej: no wsiadajcie, i pojechali dalej. Gdy za jakiś czas zobaczył inną starą kobietę na drodze, do tej mówił: no wsiadajcie a do tej na saniach: a wy wysiadajcie, wyście się już najechali, niech następna pojedzie. Mnie uczył pacierza trochę zmienionego: "i chleba naszego powszedniego z miodem i masłem daj nam dzisiaj i jutro" 

  

Najdowcipniejsza, najładniejsza była najmłodsza córka dziadka, Wanda. Mówię o niej dlatego, bo zawsze kojarzyła się z zapachem storczyków. Ona pokazywała je i uczyła mnie. Było ich strasznie dużo wokół jeziora Długiego, całe łany białych, pachnących storczyków. W Gawrychach mieszkała duża rodzina Kolenkiewiczów, ceniona przez dziadka. Byli, jak to się mówiło, patriotyczni i działali w konspiracji. Rodziny wzajemnie i często się odwiedzały. 

  

- Czy rodzina opowiadała Panu o losach wsi które tam były: Wasilczykach, Białym i Płocicznie?

  

- Oczywiście, moja mama około 1907 roku jako mała dziewczynka często pilnowała koni i widziala jak mnóstwo ludzi przyjeżdżało a właściwie przypływało, bo chcieli pracować przy zalesianiu. Wsie te dobrowolnie były wysiedlone za Suwałki. Robotnicy leśni byli z Bryzgla, Krusznika, Zakątów, nawet z Monkiń. Im bardzo zależało na tej pracy, podobno była dość dobrze płatna. Włościanie odnosili się z sentymentem do cara Mikołaja II, tak jak w Galicji do cesarza Franciszka Józefa. Płociczno zostało wysiedlone później. Car prawdopodobnie miał też takie plany, bo przecież w Suwałkach były cztery pułki wojska, ale zrealizowano je dopiero za sanacji, gdzieś około 193132 roku. Zamieniono pola wsi na plac ćwiczeń wojskowych, od granic wsi Sobolewo do granic wsi Gawrychruda. Dzisiaj ten plac jest pusty. Wiosną 1915 roku, Niemcy wybudowali tartak, uruchomili kolejkę do zwózki drewna; główną trasę aż do Zelwy oraz kilka krótkich, bocznych. Koło leśniczówki w Gawarcu są ślady po nasypach kolejowych koło jeziora Długiego. Boczna trasa biegła też chyba aż do jeziora Białego, do Wasilczyk. Osiedle naprzeciw tartaku leży na gruntach wsi Gawrychrudy. 

   

- Jak długo Pana dziadek był leśniczym w Gawarcu?

   

- Dokładnie nie pamiętam, ale na pewno do I wojny światowej, bo wtedy rząd carski nakazał wszystkim urzędnikom państwowym ewakuować się. Dziadek Majewski pojechał wtedy z dwoma synami Janem i Franciszkiem do Petersburga, tam był otoczony opieką podobno nawet lepszą niż mieli rodowici Rosjanie, dzieci chodziły do szkół, najstarszy syn został prawdopodobnie studentem agronomii. Ale żona z sześciorgiem dzieci została na gospodarce i strasznie głodowała, gdyż Niemcy wszystko grabili i niczego nie zostawiali. Gospodarkę dziadkowie kupili chyba tuż przed I wojną też w Gawarcu, obok leśniczówki od państwa Turczyńskich. Leśniczówkę w Gawarcu dziadek opuścił około 1925 roku. Leśniczym potem był tam pan Wiktor Wasiluk. Pracował do II wojny światowej i chyba w czasie wojny, po wojnie był w nadleśnictwie Puńsk z siedzibą w Rutce Tartak. 

  

- Dużo ludzi przyjeżdżało na letnisko, jak się wtedy mówiło, do leśniczówki?

  

- Przed I wojną do dziadka przyjeżdżał na całe lato z Suwałk Mikołaj Nieczajew z rodziną. Był inspektorem lasów więc i przełożonym dziadka. Byli to jak opowiadano w rodzinie, bardzo zamożni, mili, życzliwi ludzie. Mieszkali w Suwałkach w pobliżu dzisiejszego kina Bałtyk. Mieli bardzo bogato wyposażony dom. Dziadek, jak mówiła moja matka, nie był zbyt pracowity i lubił sobie pospać. Ale jak przyjeżdżał Nieczajew, wstawał rano około godziny szóstej, szedł do lasu, umoczył się trochę rosą, wracał do domu i udawał zmęczonego. Nieczajew mówił potem: "eto oczień trudolubimyj czieławiek". Nieczajewowie byłi prawdopodobnie pierwszymi letnikami w Gawarcu.

  

 - A do gospodarstwa gdzie przeniósł się Pana dziadek, a gospodarował jego syn Antoni też przyjeżdżali letnicy?

  

- Oczywiście. To był duży dom, z sienią na przestrzał, dużą kuchnią. Bywało tam około 20 letników, ale najciekawszym był prof. Leon Petrażyński z małżonką. Był on profesorem prawa w Warszawie, chyba z etyki i socjologii prawa, bardzo skromny, kulturalny człowiek. Jego żona zajmowała się okultyzmem, tak modną dziedziną wtedy przed wojną. Przyjeżdżali około siedmiu lat od 1925 roku. Jak nie wiedziano, co podać na obiad panu profesorowi, na zapytanie odpowiadał: zsiadłe mleczko z ziemniaczkami i podróżniczkami, niezmiennie. Później wuj Antoni miał kucharki. Były to najczęściej panny z dzieckiem. Bidule służyły w Suwałkach, nauczyły się również gotować, a potem wychodziły z dzieckiem na wieś do pracy. Najgorsza była jedna pani sędzina, zapomniałem nazwiska, w Suwałkach i miała dwóch synów. Zawsze brała młode, ładne dziewczyny na służbę. A potem...

  

- Wcześniej mówił mi Pan, że znał prof. Falka?

  

- Oczywiście. Był zaprzyjaźniony z moim ojcem. Po II wojnie światowej miał kilka długoletnich ekspedycji językoznawczych na Suwalszczyźnie. Przyjeżdżał tu z żoną, asystentami i studentami. Był co najmniej sześć razy po wojnie. Miał zaprzyjaźnioną rodzinę p. Bagińskich w Jasionowie koło Szwajcarii, wynajmował tam pokój. Jak wiadomo prof. Falk przed wojną znał i często kontaktował się z prof. Alfredem Lityńskim. Po wojnie, około 1963 roku, zapytałem go, jak znajduje współczesną Polskę. Powiedział mi: "hm, to wszystko piękne, trochę motocykli, traktory", ale na jego oczach zaczęła ginąć ludowość i on to zauważył. Ja wtedy nie bardzo to widziałem. Ludowość tu się taka typowa właściwie nie ukształtowała, nałożyły się na siebie: litewska, mazowiecka, białoruska. Prof. Falk zapytał mnie, czy mówi mi coś nazwa Udryn (miejscowość położona koło Szelmentu). Odpowiedziałem mu, że jak byłem mały, to śpiewaliśmy pewną piosenkę pastuszą, trochę nieprzyzwoitą. Zapytałem czy pani porofesorowa rozumie po polsku i się nie obrazi jak zaśpiewam: 

"za studoło, za udryno

 zamazała sobie glino

 jak zaceła przysikuwać

 wzięła glina odskakuwać"? 

Prof. Falk ucieszył się, że znalazł coś, co zachowało się w starej śpiewce, a czego brakowało już we współczesnym języku mieszkańców Suwalszczyzny. 

 

- Dziękuję Panu bardzo za ciekawą rozmowę i życzę dobrego zdrowia.

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł

.

.