Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

  

Nr 2/2011

   

Z życia WPN-u

Dla rozwoju infrastruktury i środowiska

Brzozy

Obce gatunki zwierząt

Fotoreportaż

Harcerze nad Wigrami

Wodne ścieżki edukacyjne WPN-u

Poznawanie
lasów parku

Nigdy chyba
nie chciałabym ...

Wiadomości lokalne

Rozmaitości

Redakcja

ANKIETA ! 

Początek numeru

  Strona główna

Nr 2/2011

 HISTORIA, TRADYCJA, KULTURA   

 

  

Dariusz Morsztyn "Biegnący Wilk"

  

HARCERZE

nad Wigrami

 

  

Pierwsze spotkanie

  

Był rok 1986. Wrzesień. Jako drużynowy prowadziłem swoją drużynę harcerską – Czarna 15 z Orzysza na rajdzie „Święto Bohatera Suwalskiej Chorągwi ZHP”. Rajd różnymi drogami zmierzał do Suwałk. Nam przypadła w udziale trasa w sąsiedztwie jeziora Wigry. Już wtedy rodziła się w nas świadomość ekologiczna – choć wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy, a samego określenia prawie nikt wówczas nie używał. Podczas rajdu postanowiliśmy posprzątać cały brzeg dookoła Wigier. Pomysł się dzisiaj wydaje niedorzeczny – wszak była nas garstka, nie mieliśmy żadnego sprzętu, ale za to duuuuużo energii.

  

Najpierw rzeczywiście zbieraliśmy śmieci, ale gdy okazało się, że jest ich mnóstwo, ograniczaliśmy się do gromadzenia odpadów w większe stosy; później już tylko nanosiliśmy je na mapę. Aż trudno w to dziś uwierzyć, ale w przeciągu 2 dni w ten sposób obeszliśmy Wigry dookoła. Sporządziliśmy raport i przesłaliśmy go do ówczesnego Dyrektora Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Suwałkach. Na ten dokument nie dostaliśmy odpowiedzi, co nas po prostu oburzyło - zapewne trafił do kosza na śmieci ...

  

Ten epizod dał początek Harcerskiemu Ruchowi Ochrony Środowiska im. św. Franciszka z Asyżu, który właśnie we wrześniu 2011 roku będzie obchodził swoje 25 urodziny. Dwadzieścia pięć lat zatem minęło od opisywanej akcji nad Wigrami.

  

Wtedy po raz pierwszy zetknęliśmy się z wielką harcerską historią, choć niestety nie wiedzieliśmy jeszcze, czym ona dla nas będzie... Podczas akcji sprzątania Wigier trafiliśmy ze Starego Folwarku do wsi Cimochowizna. Zupełnie przypadkiem zaszliśmy do domu Państwa Rzepiejewskich. Wywiązała się rozmowa i wtedy po raz pierwszy usłyszeliśmy, że „tu kiedyś były prawdziwe obozy harcerskie, to dlatego tą zatokę nazywamy Harcerską”. Na znak tego Państwo Rzepiejewscy pokazali nam pamiątkę po starych obozach harcerskich spod Cimochowizny – list warszawskich harcerzy do ich ojca (był wtedy sołtysem) z 1939 roku w sprawie organizacji obozu.

  

Obóz HROŚ, 1991 rok. Fot. Dariusz Morsztyn

  

Całą opowieść przyjęliśmy bardzo serdecznie i ciepło. Wszak nie zawsze nazywano jakieś miejsca harcerskimi, a dla nas – młodych ortodoksyjnych harcerzy (jak o sobie mówiliśmy) była to niezwykle ciekawa informacja. Zielonego pojęcia jednak wtedy nie mieliśmy, na jaką historię trafiliśmy. Wszystko musiało jeszcze dojrzeć, także nasza ekologia i harcerstwo.

  

Emocjonalnie coraz bliżej

  

HROŚ (Harcerski Ruch Ochrony Środowiska im. św. Franciszka z Asyżu) od roku 1986 bardzo się rozwinął. Staliśmy się poważnym ruchem ekologicznym i niezależną organizacją harcerską. W naszej edukacyjnej drodze poruszaliśmy się tylko według własnego instynktu. Nie istniały wtedy na terenie ówczesnego województwa suwalskiego żadne jednostki harcerskie nawiązujące do starych, przedwojennych tradycji, a najbliższe – jak to wtedy się mówiło - „prawdziwe” drużyny – były w Olsztynie. Praktycznie nie istniały też organizacje ekologiczne. Takie szukanie drogi rozwoju bez nauczyciela jest trudne, ale i ciekawe zarazem. Ja miałem zaszczyt od samego początku być przewodnikiem w tych poszukiwaniach.

  

W 1991 roku mieliśmy już za sobą kilka obozów ekologicznych. Penetrowaliśmy całą linię brzegową Wielkich Jezior Mazurskich od Węgorzewa do Pisza. Tworzyliśmy swój ekologiczny styl obozowania, prowadziliśmy kursy Straży Ochrony Przyrody, podejmowaliśmy się coraz większych przedsięwzięć, jak na przykład organizacja pierwszego Dnia Ziemi w Polsce w roku 1990. Mimo że naszym stałym miejscem działań i obozów był rejon mazurskich jezior, to jednak w 1991 roku niczym wołani nieznanym głosem postanowiliśmy zmienić to miejsce. Wybór padł na Wigry. Będąc na zimowisku w wiejskiej, opuszczonej chacie w Sobolewie, otrzymaliśmy zaproszenie od naszego wielkiego przyjaciela – profesora Andrzeja Strumiłło i pół roku później obóz ekologiczny zorganizowaliśmy właśnie w Maćkowej Rudzie nad Czarną Hańczą na Strumiłłowej ziemi.

  

Było to przełomowe wydarzenie w naszej organizacji. Odbył się tu pierwszy, prawdziwie puszczański obóz pozbawiony zupełnie elementów militarnych (zbiórek, musztry etc...). Żywiliśmy się zdrowo, wprowadziliśmy zwyczaj chodzenia tylko boso, spotkania i decyzje zapadały w kręgach. Przeprowadziliśmy szereg działań ekologicznych na terenie parku narodowego, wykrywając sporo nieprawidłowości. W Suwałkach zorganizowaliśmy ekologiczną akcję uliczną, z której zdjęcia do dziś można obejrzeć w różnych wydawnictwach. Jednym słowem odbył się prawdziwie ekologiczny obóz – i znowu ten przełom nastąpił nad Wigrami.

  

Mimo, że upłynęło od 1986 roku sporo czasu, nadal nie wiedzieliśmy nic o naszych „przodkach” z Zatoki Harcerskiej, ale poruszaliśmy się intuicyjnie tą samą drogą.

  

Pierwszy kontakt ze Szkołą Wigierską

  

Bywają takie momenty w życiu, o których mówimy, że są jak uderzenie obuchem w głowę. Niewątpliwie takim wydarzeniem była lektura książki pod tytułem: „Rozwój idei puszczańskiej w skautingu” autorstwa Tadeusza Wyrwalskiego. Jakież było moje zdziwienie, kiedy czytałem tę książkę, że to właśnie nad jeziorem Wigry odbywały się w latach 1926-1939 kursy podharcmistrzowskie męskiej chorągwi warszawskiej, uznawane za prekursorskie działania puszczańskie w Polsce. Profil kształcenia młodych instruktorów i styl obozów wykształciło grono niezwykłych osób. Należeli do nich m.in.: Stanisław Lange, Aleksander Kamiński, Władysław Ludwig, Witold Sosnowski, Władysław Piskorski i wielu innych. Przez trzynaście lat wokół grona Wigierczyków (tak zwykło się o nich mówić) zgromadziła się wielka rzesza ludzi. Obozy stały się legendą „za życia”. Na specjalnych wystawach budowano ich makiety, kręcono o nich filmy. Puszczański styl obozowania stał się bardzo modny i wprowadził do całego Związku Harcerstwa Polskiego nową metodę wychowawczą opartą na harcerstwie leśnym, popularnie zwanym puszczaństwem. W Polsce ten ruch znacznie opierał się na książce Marii Rodziewiczówny „ Lato leśnych ludzi” i charakteryzował się dążeniem do możliwie jak największego zharmonizowania życia z otaczającą przyrodą.. Taki kierunek skautingu rozwijał się też równolegle na świecie (tzw. woodcraft). Jego twórcą i prekursorem był amerykańsko-kanadyjski działacz – Ernest Thomson Seton.

 

Zdjęcie z obozu na Wigrach z roku 1927 (wykład w lesie).
Autor nieznany.

  

Już nawet zewnętrznie obozy wigierskie różniły się od innych. Jak pisze jeden z instruktorów na tych obozach – hm. Henryk Wechsler: „Usunięto różne szczegóły, przyjęte przez harcerstwo z obozownictwa wojskowego, które w puszczy raziły lub były niepotrzebne. Znikły bramy, ogrodzenia, tabliczki z napisami, ścieżki wykładane kamykami, emblematy z tłuczonej cegły itd. Pojawiły się totemy, znaki tajemne, znane tylko wtajemniczonym, kręte dróżki, podobne dróżkom zwierząt leśnych. Ukryte w gąszczu namioty okładano mchem i porostami, aby je do otoczenia upodobnić. Obozowisko wtapiało się w las, który je otaczał. Mieszkańcy biegali półnadzy, z gołymi głowami i zawsze na bosaka (takie było prawo), mało przypominając zawsze dbałych o wygląd zewnętrzny chłopców z wielkiego miasta.

  

Puszczaństwo sięgało dalej. Likwidowało bezlitośnie wojskowe ramy porządku dnia i wewnętrznej organizacji zajęć. Nikt nie grał pobudki na trąbce, nikt nie stawał w wyrównanych szeregach zbiórek, nie było raportów i meldunków. Miejsce tych resztek wzorów wojskowych zajął obrzęd. Wywiedziony ze starosłowiańszczyzny stawał się pomostem między życiem leśnych ludzi a otaczającą ich puszczą.”

  

  

  

  

 

  

Autor z dziećmi na miejscu ogniska Szkoły Wigierskiej
w Zatoce Harcerskiej. Wiosna 2010.
Fot. Dariusz Morsztyn

  

Styl puszczański przetrwał do dziś w harcerstwie, choć nie zajmuje - niestety! - należytego i odpowiednio wyeksponowanego miejsca. A jest to kierunek niezwykły pod względem edukacyjnym, dający olbrzymie możliwości rozwoju młodym ludziom.

  

Zimowisko Czarnej 15 w Sobolewie w 1991 roku
(forpoczta letniego obozu). Fot. Dariusz Morsztyn

  

 

Kursy nad Wigrami ukończyło kilkuset harcerzy. Wytworzył się (szczególnie wśród harcerstwa warszawskiego) wręcz kult tych obozów. A gromada uczestników szkoleń była elitą instruktorską. Trzeba dodać też, że Wigierczycy tworzyli też bardzo zgraną i prężną grupę. Ich solidarność była wręcz niezwykła. Gdy z ZHP usunięto jednego z ich wodzów (niezwykle charyzmatycznego przywódcę – Władysława Ludwika), to razem z nim odeszło ze struktur harcerskich koło 100 innych instruktorów. W czasie okupacji Wigierczycy działali poza strukturami ZHP. Byli największą grupą wyszkolonych instruktorów. Praktycznie oni prowadzili konspiracyjną Szkołę Podchorążych „Agricola”, jednocześnie tworząc własny oddział bojowy – Batalion Harcerski „Wigry”. W lipcu 1944 stan batalionu rozrósł się do 500 żołnierzy. Dowództwo objął kpt. Eugeniusz Konopacki ps. "Trzaska". W Powstaniu Warszawskim walczył razem z innymi harcerskimi batalionami – „Zośką” i „Parasolem”. Nieliczni Wigierczycy przetrwali wojnę. Wielu z nich leży w wigierskiej kwaterze na Powązkach.

   

Po wojnie, Ci którzy pozostali w kraju, stworzyli na krótko w latach 1957-1962 Harcerski Klub Instruktorski „Wigry”. Wydawano specjalną gazetę i zorganizowano w Zatoce Harcerskiej (w miejscu obozów przedwojennych) kilka obozów, ale tradycja zamarła.

  

Czy żyją jeszcze Wigierczycy...

  

Dla nas - harcerzy z HROŚ było szokiem dowiedzieć się, że Szkoła Wigierska jest tak nam bliska zarówno terytorialnie, jak też ideowo. Ponieważ słowo czytane jest zawsze gorsze od osobistego kontaktu, postanowiliśmy swoją wiedzę o naszych poprzednikach rozwinąć i odnaleźć żyjących uczestników obozów. W roku 1993 doszło do pierwszego po wojnie spotkania żyjących wtedy jeszcze kilku Wigierczyków, m.in. Jana Rosmana. Z tej okazji została wmurowana w klasztorze wigierskim tablica pamiątkowa (istnieje do dziś, choć skradziono z niej krzyż harcerski). To spotkanie miało zaowocować lepszym wykorzystaniem tradycji wigierskich w systemie wychowawczym HROŚ. Niestety, wydelegowana do tego zadania osoba, popełniła szereg błędów (łącznie z błędnym wskazaniem miejsca obozów, niewykorzystaniem wielu żyjących jeszcze wtedy osób), a w późniejszym czasie doprowadziła do rozbicia wewnętrznego w naszym Ruchu, zabierając ze sobą także nawiązane kontakty.

  

Ostatni żyjący Wigierczyk - uczestnik obozu w 1939 roku.
Fot. Dariusz Morsztyn

  

To był poważny błąd, skutkujący brakiem możliwości wykorzystania wigierskich tradycji.

  

Zdjęcie kroniki HROŚ z wpisem poświęconym spotkaniu Wigierczyków w 1993 roku. Fot. Dariusz Morsztyn

  

Musiało upłynąć kilkanaście lat...

  

Od 2 lat ponownie zająłem się badaniem tej niezwykłej i już zapomnianej historii. Sytuacja jest trudniejsza niż w roku 1993. Wiele osób już po prostu już nie żyje. Olbrzymią stratą jest fakt, że nie ma już możliwości porozmawiania z licznymi mieszkańcami znad Wigier, którzy z obozami mieli związek. Do niedawna żyły w Cimochowiźnie kucharki, które gotowały na obozach, a nawet wielka miłość jednego z głównych liderów Szkoły Wigierskiej - Władysława Ludwiga, zwanego Czarną Panterą. Problemem jest nie tylko brak możliwości prowadzenia wywiadów z żyjącymi osobami, ale także wszelkie ślady materialne (wydawałoby się tak ważnego wydarzenia historycznego) po prostu nie istnieją. Dużo spłonęło w Warszawie (wszak uczestnikami obozów byli warszawiacy). Nie istnieją też pamiątki związane z obozami. Sprzęt przechowywany w domu Rzepiejewskich zaginął we wrześniu 1939 roku po zakończeniu ostatniego obozu w dniu 27 sierpnia. Do przeładowanych pociągów zmieścili się tylko harcerze, a ich cały dobytek pozostał na peronie w Suwałkach. Nawet pozostały obraz Matki Boskiej z polowej, obozowej kapliczki w latach 70. trafił do pieca...

  

Mimo to, krok po kroku udaje się jednak odnajdywać drobne ślady harcerzy znad Wigier. Odbywam kolejne spotkania i wywiady – często już z potomkami Wigierczyków. Dotarłem do kilku cywilnych gości obozowych. Odnalazłem dwóch żyjących jeszcze uczestników obozu z 1939 roku. Wiem już na pewno, gdzie w Zatoce Harcerskiej rozmieszczone były namioty, kuchnia, źródełko, a nawet miejsce najważniejsze – krąg ogniskowy, przy którym zasiadali Wigierscy Wodzowie.

  

Badania ciągle trwają. Pierwszy ich etap będzie zakończony we wrześniu tego roku przy okazji jubileuszu mojej organizacji.

  

Z mozołem gromadzę materiały do wydania albumu - książki poświęconej Szkole Wigierskiej, a na terenie Republiki Ściborskiej w tworzonym Muzeum Leśnych Ludzi powstanie stała ekspozycja historyczna poświęcona temu ważnemu dla harcerstwa, Polski i Wigier wydarzeniu. Mam też nadzieję, że kiedyś w Zatoce Harcerskiej stanie jakiś znak upamiętniający Wigierskich Harcerzy.

  

Post scriptum

  

Nie było moim celem w tym artykule opisywać historię Szkoły Wigierskiej – niebawem przyjdzie i na to zapewne czas. Temat jest obszerny, a i wątków ma dużo. Chciałem jedynie nakreślić kontekst aktualnie prowadzonych przeze mnie badań. Może dzięki temu znajdą się osoby, które zechcą w tych poszukiwaniach w jakikolwiek sposób pomóc.

  

  

  

 

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł