Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

Nr 2/2010

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

   

  

  

Elżbieta Perkowska

  

NIEBO NAD WIGRAMI

  

  

Pan Michał Wojewoda z żoną Hanną kilkadziesiąt lat temu zauroczyli się Suwalszczyzną. Przez wiele lat spędzali tu część urlopu, aż ostatecznie postanowili osiąść na stałe. Od 2007 roku mieszkają w Kruszniku. Pan Michał często patrzy w niebo i czasami dzieli się swoimi obser- wacjami, prowadząc wykłady.

   

Michał i Hanna Wojewodowie. (Fot. Elżbieta Perkowska)

- „ Majowe niebo nad Wigrami” to tytuł ostatniego, trzeciego z kolei, Pana wykładu w Muzeum Wigier w Starym Folwarku. Jest Pan astronomem - amatorem, prawda?

 

- Nie jestem astronomem - amatorem. Lubię gapić się w niebo.

  

- Może zatem mógłby Pan nazwać siebie pasjonatem astronomii?

  

- Też raczej nie, ja mam takie przyzwyczajenia, że jak się czymś interesuję, to nie jest to na poziomie studiowania, jakichś męczarni, zdobywania źródeł. Moje wymagania są proste: to coś musi być ciekawe, estetyczne i pobudzać do uogólnień, myślenia, nie w kategoriach technicznych czy zapamiętywania liczb, nazwisk, nazw. Znam słownictwo astronomii, ale to nie jest moja pasja. Nie kolekcjonuję tego wszystkiego. Mnie się to po prostu podoba, rozbudza moją wyobraźnię.

  

- Przeprowadził się Pan do Krusznika
z Warszawy?

  

- Tak, konkretnie z Łomianek pod Warszawą. Generalnie, 50 lat spędziłem w Warszawie i na jej przedmieściach.

  

- W Warszawie Pan także gapił się w niebo?

  

- Tak, chociaż po raz pierwszy użyłem sprzętu do obserwacji nieba w Augustowie, na polu namiotowym Goła Zośka.

  

- Czy niebo nad Wigrami różni się od nieba w Warszawie?

  

- Tak, w Warszawie nie widać nieba.

  

- Co najpiękniejszego widział Pan na niebie nad Wigrami?

  

- Zorzę polarną. Tu na ścianie, w salonie, wiszą dwa zdjęcia z taką czerwonofioletową plamą. To jest zorza, którą obserwowałem 21 października 2001 roku. Zorza nie jest rzadkim zjawiskiem w Polsce. Fragmenty zorzy widać nawet w Afryce. Wszyscy kojarzą zorzę z takimi falbankami, jasno i silnie świecącymi, a ta część zorzy, którą my widzimy, to jest świecący azot. U nas nad Wigrami widać ją doskonale. Widziałem ją kilka razy. Trzeba mieć tylko szczęście, żeby nie było zachmurzenia.

  

- Dlaczego przeprowadził się Pan z Warszawy do Krusznika?

  

-Na Suwalszczyźnie bywałem od 45 lat. Na stałe mieszkam od 2007 roku. To był wybór dosyć świadomy. Dzieci są już dorosłe. Nie trzeba się nimi opiekować. Oboje z żoną jesteśmy na emeryturze. W związku z tym nie było powodu, żeby mieszkać w mieście. A do miasta zawsze mogę pojechać. Najchętniej do Suwałk lub Augustowa, no… czasem do Barcelony.

   

Na tabliczce z numerem domu Państwa Wojewodów

przysiadł dudek. (Fot z archiwum domowego).

  

- Zastanawiał się Pan nad innym miejscem do zamieszkania?

  

- Nie. Bardzo długo nie zamierzaliśmy z żoną kupować ziemi ani budować domu. Kupiliśmy ziemię w Kruszniku, ponieważ trafiła się nam okazja. A że my podejmujemy decyzje nie- zależnie od możliwości, to skoro już kupiliśmy tę ziemię, postanowiliśmy konsekwentnie ułożyć nasze życie tak, aby wybudować dom, a nie altankę nad jeziorem, bo my nie jesteśmy turystami. To znaczy, nie sprowadzamy tego do takich objawów, ze mamy grządkę, domek kempingowy, itd. Jak już coś robimy to tak, żeby to miało sens, żeby ładnie pachniało przez cały rok.

  

- Dlaczego wybrał Pan z całej Suwalszczyzny właśnie Krusznik?

  

- Tu jest prawdziwy początek Suwal- szczyzny. Równina Augustowska, poza najpiękniejszym na świecie lasem oczywiście, jest taka dosyć monotonna. Nie chcę powiedzieć, że nie znam tam bardzo wielu fantastycznych miejsc. Tam najpierw trafiłem. Jeździłem na kemping w Augustowie przy PTTK, później nad jezioro Kalejty, następnie nad Czarną Hańczę do Wysokiego Mostu. Do Krusznika przyjechałem, a w zasadzie przyszedłem piechotą z Nowinki zimą 1970 roku. Mój kolega budował tu dom nad jeziorem Krusznik i to mnie tutaj przyciągnęło. To jest najpiękniejsze miejsce nad Wigrami, połączenie wielkiego lasu z wielkim jeziorem i do tego środek pola. Dla człowieka z miasta, horyzont, który jest odległy o kilka kilometrów, to jest rzecz najważniejsza.

Z doświadczenia wiem, ze każdy widzi inaczej to, na co patrzy. Ja po prostu traktuję to miejsce jako miejsce zamieszkania, ja tu siedzę. Znam to miejsce, znam ludzi. Mnóstwo osób przewinęło się przez ten dom.

Dla mnie Suwalszczyzna to jest coś takiego, że jak oglądam kalendarze ze zdjęciami Suwalszczyzny i jest pokazana jakaś leśna droga to ja wiem, czy trzeba hamować, czy dodać gazu, bo ja znam tę drogę. Ja tu mam coś do odkrycia w sensie eksploracji, czym żyję. Dla mnie widok jest czymś w rodzaju pokarmu.

  

- Tutejsi ludzie?

  

- Tak jak wszędzie. Jedni są mili, drudzy nie.

  

- Jest w nich coś szczególnego?

  

- Kiedyś ludzie tej krainy, wszyscy wszyst- kim mówili „Dzień dobry”. Na wesela czy imieniny schodziły się wszystkie okoliczne wsie i było jasne, że nawet tych, których nie bardzo się lubiło, zapraszano. Teraz wszystko się atomizuje. Kultura zmienia się, zmienia się życie towarzyskie. Gościnność przybiera zupełnie inne wymiary. Trochę tak po miejsku doszło tu więcej szpanowania i izolacji. Ale też część społeczeństwa pozostała taka jaka była, to ludzie otwarci, uczynni, można na nich liczyć w biedzie. Ale oczekują lojalności, szacunku. I czasem trochę się dziwią, co ja tu robię, taki musiałem być szczęśliwy w tej Warszawie. Ale bardziej dziwią się ci z miasta.

  

  

  

  

Mamy tu swoją grupę przyjaciół, ci z War- szawy z zachwytem stwierdzają - jacy to mili, wykształceni i kontaktowi ludzie.

  

- Obserwuję transformację wsi nadwigierskich. Wielu młodych ludzi wyjeżdża z Suwalszczyzny. Czy jest to proces nieodwracalny?

  

- To jest tak atrakcyjny krajobrazowo i przy- rodniczo teren, że tu może stać się tak, jak jest na Mazurach. Tam jedne wsie są zaludnione przez aktorów, drugie przez taksówkarzy, inne przez biznesmenów i na to nie ma rady. Tu na Suwalszczyźnie musiałby być jakiś powód, aby zostać. Rolnictwo tutaj to przyzwyczajenie. Po przeprowadzeniu kalkulacji okazuje się, że do rolnictwa ludzie tutaj dokładają . Ja niezwykle szanuję ich pracę i nigdy nie odważyłbym się ich do tego zniechęcać. Natomiast ludzie mogą tu żyć z turystyki. Ale co tu się robi dla rozwoju turystyki…?

Łukaszenko odbudował Kanał Augustowski w 2,5 roku, nam to zajmie 15 lat. Symbolem Uzdrowiska Augustów jest rosnące, gigantyczne wysypisko śmieci przy samym wjeździe do miasta. Organizacje turystyczne w zaniku, a w Chorwacji w każdym miasteczku jest kilka agencji, od których kupuje się każdą kwaterę i usługę. Serwisy internetowe są aktywne, to instytucje handlowe, a nie dziura w płocie. To ogólnopolski problem. Dlatego w Zakopanem, w Bryzglu, Augustowie jest drożej niż nad Adriatykiem, w Pirenejach czy w Karyntii. A oferta, poziom usług?

  

- Gdyby Pan złapał w Wigrach złotą rybkę i postanowił jedno z trzech życzeń poświęcić Suwalszczyźnie, jakby ono brzmiało?

  

- Żeby Suwalszczyzna nie zamieniała się w asfaltową dżunglę i żeby nie wszystkie działania dążyły do tego, żeby taka instytucja jak Wigierski Park Narodowy traciła sens istnienia.

  

- 24 maja obchodzony jest Europejski Dzień Parków. Co Pan myśli o idei ochrony przyrody, a zwłaszcza o parkach narodowych?

  

- To jest sprawa banalna. Zgodnie z moim światopoglądem, człowiek jest częścią przyrody. W związku z tym, jak zacznie niszczyć swoje otoczenie, to po prostu zniknie. Nie wydaje mi się, żeby robiono coś rzetelnie w tym kierunku, żeby ludzie o tej prawdzie wiedzieli. Np. media publiczne poświęcają tej sprawie w sposób czysto edukacyjny i informacyjny tak niewiele miejsca, że ludzie niezwiązani z tematem zupełnie nie wiedzą, dlaczego trzeba chronić przyrodę.

   

Pan Michał Wojewoda z psem Szogunem.

(Fot. z archiwum domoweg.

  

- Czy zgadza się Pan z twierdzeniem, że akceptacja dla form ochrony przyrody wzrasta wraz z kwadratem odległości od niej?

  

- Nie wydaje mi się, żeby tak było. Nie wiem, czy jest tak, że w betonowym mieście ludzie szalenie pasjonują się tymi tematami. To jest trochę tak, że na miejskim podwórku niektórzy karmią koty, a inni puszczają za nimi psy. Jest faktem, że u nas przez większość roku wywozi się śmieci raz w miesiącu, a tylko przez dwa miesiące co tydzień. Wiele śmieci znajduje się albo w lesie, albo w jeziorze.

  

- Czy robi Pan coś dla ochrony przyrody?

 

- Tak, nie śmiecę i segreguję swoje śmieci. Spalam papiery, robię kompostownik, a resztę dzielę na śmieci do recyklingu i śmieci ogólne.

  

- Czy przeżył Pan ciekawe spotkania z przyrodą tu w Kruszniku?

  

- Tak, wiele. Trzy dni temu jelenie zjadły nam wszystkie pąki z kasztanowca. Tutaj, 20 metrów od domu. Próbowałem zapobiegać, dyskutować z nimi, straszyć, ale one nic z tego sobie nie robiły.

W zimie przychodziły do nas stada jeleni po kilkanaście sztuk. Obserwowaliśmy je z okna sypialni. W tajemnicy przed wszystkimi, bo nie jest to popularne we wsi, próbowaliśmy je karmić. Gdy kiedyś w sklepie powiedziałem, że kupuję kawał słoniny lisowi, bo przychodzi i rozwala mi śmietnik, to stałem się wrogiem publicznym numer jeden. Sąsiedzi twierdzili, że lisy wyjadają kury z kurnika. Jak zapytałem, komu ostatnio lis wyjadł kury z kurnika, to nie było takiego.

Pewnego razu byłem z miejscowym łowczym na polowaniu. Uciekając przed postrzelonym dzikiem, wspiąłem się na gałąź leszczyny. Jak ochłonąłem i zobaczyłem tę gałąź, nie wierzyłem, że dałem radę na nią wleźć.

Ja i moja żona potrafimy cieszyć się drobiazgami. Kiedy Hania przyjechała tu po raz pierwszy, to zdziwiła się, że tu kobiety zbierają poziomki wiadrami. Było to tak. Prowadziłem żonę torami kolejki wąskotorowej w las, w kierunku Zelwy. Idziemy sobie tymi torami, a naprzeciwko nas idą kobiety z dwoma wiadrami. Hania pyta: Co one niosą? Ja odpowiadam, że coś zbierały. Hania na to: Ale jagody nie są jeszcze dojrzałe. Ja mówię, że to poziomki. A Hania zaskoczona: Jak to poziomki, wiadrami?

Moja żona nigdy wcześniej nie wiedziała, że tyle kwiatów może być na łące. Jak idzie się ścieżką, to widać setki, dziesiątki kwiatków wyjątkowej urody, i kwiatki jak rysowane przez dziecko, i kwiatki pierzaste, i kwiatki jak kieliszki, i tyle listków, i kolory. To ją fascynuje..

Lubię szpaki. Jak przylatują wiosną z zimowisk, to klekoczą jak bociany. To nie jest takie głośne klekotanie, ale niesamowite. Wydają też i inne dźwięki. Słyszałem szpaka udającego wilgę. One opowiadają, co było po drodze.

Mamy swojego bobra. Koło pomostu wybudował dom. Wynegocjowaliśmy, że nie wycina mi drzew. Dawniej, po nocy, godzinami skradałem się na bagnach i udawało mi się przeważnie zobaczyć jedynie kręgi na wodzie. Teraz, nasz bóbr przypływa na brzeg, 5 m od nas i nie robiąc sobie nic z naszych docinków, że tak nie postępują dzikie zwierzęta, ogryza gałązkę…

   

W Kruszniku można niekiedy obserwować zorzę polarną.

(Fot. Michał Wojewoda)

  

- W której porze roku jest tu najpiękniej?

 

- W każdej i w każdych warunkach pogodowych. I deszcz jest cudowny, i wietrzna pogoda jest piękna, bo przechyla drzewa. Ja i Hania lubimy tu każdą porę roku i już 20 lat temu marzyliśmy o tym, żeby spędzić tu wszystkie dni w roku. My nie jesteśmy turystami przyjeżdżającymi tu na grzyby czy na plażę. Oczywiście, jeżeli mówimy o jeżdżeniu po Polsce, po świecie to i owszem, objeździliśmy kawał świata. Cały czas myślimy, gdzie by tu pojechać. Ale nie jesteśmy turystami, w tym sensie, że jak już zbudowaliśmy dom i osie- dliśmy na stale, to tu żyjemy i jak gdzieś wyjeżdżamy, to wiemy, że wracamy do domu, w Kruszniku.

  

- Dziękuję za rozmowę.

  

- Dziękuję.

   

  

  

  

  

Rozmawiała Elżbieta Perkowska   

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł