Proszę chwilę zaczekać, ładuję stronę ...

Nr 1/2010

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

Wspólnymi siłami można więcej!

(Fot. Katarzyna Łukowska)

 

Katarzyna Łukowska

  

STOLARZE

od pokoleń

  

  

Moimi rozmówcami są Aleksander Stefan Sidłowski i jego najstarszy syn Waldemar. Obaj są stolarzami, fachowcami kulty-wującymi zawód stolarski przodków. Swoimi pracami wpisali się w odbudowę naj- ważniejszych wizytówek Suwalszczyzny.

   

- Proszę przybliżyć czytelnikom historię Panów rodziny na Suwalszczyźnie.

   

- Rodzina Sidłowskich od dawna zamieszkuje na Suwalszczyźnie. Niestety większość dokumentów potwierdzających ten fakt została spalona w zawieruchach wojennych - wspomina Pan Stefan.

   - Moi dziadkowie zamieszkali w osadzie Stary Folwark po I wojnie światowej. Dziadek miał jeszcze 4 braci i siostrę. Jeden zginął na wojnie, drugi zmarł na tyfus, a trzeci zginął w lesie w Raczkach, pracując przy wyrębie. Zostało ich tylko dwóch. Powstały wówczas dwie zagrody: mojego ojca Juliana i stryja Wacława. Ojciec ożenił się w roku 1935. Mama Jadwiga pochodziła z Leszczewka. Cztery lata później wybuchła wojna. Niemcy wysiedlili całą naszą rodzinę, a w naszym gospodarstwie utworzony został posterunek żandarmerii niemieckiej. W szkole im. Żwirki i Wigury stacjonował wtedy szpital wojenny. Rodzina zamieszkała w Karolinie koło Pogorzelca. W 1940 roku przyszedłem na świat i wówczas miałem już 2 starsze siostry.

   

- Co działo się wtedy w Starym Folwarku z waszym gospodarstwem?

   

- Pod koniec wojny, w czasie przejścia frontu radzieckiego, gdy Rosjanie dowiedzieli się, co mieściło się tu poprzednio, spalili nasze gospodarstwo i szkołę.

   

- Wówczas wróciliście na ojcowiznę?

   

- Nie. Nie było do czego wracać. Po zakoń- czeniu działań wojennych nasza rodzina, która była „na wygnaniu”, zamieszkała w opuszczonym przez staroobrzędowców gospodarstwie w Mikołajewie. Tam mieszkaliśmy od 1944 do 1953. W tym czasie ojciec odbudował gospodarstwo i cała rodzina powróciła do Starego Folwarku.

   

- Pana rodzina już przed wojną była znana z prac stolarskich.

   

- W okresie międzywojennym, jako mło- dzieniec, ojciec pracował jako stolarz - cieśla przy budowie szkoły im. Żwirki i Wigury, schronisku PTK, budynku urzędu gminy oraz przy budowie Stacji Hydrobiologicznej. Był dobrym fachowcem. Budynek stawiali latem, a zimą wykonywali prace wykończeniowe.

   

- A od kiedy Pan zainteresował się stolarstwem?

   

- Najpierw przyglądałem się ojcu, który pra- cował w swojej drewutni. Po wojnie ze względu na to, że rodzina była dość liczna, pracowałem w gospodarstwie, ale od czasu do czasu wykonywałem prace ciesielskie. Po wojnie chodziłem do szkoły, która mieściła się w budynku dawnej Stacji Hydrobiologicznej. Po skończeniu szkoły ojciec wysłał mnie na naukę zawodu do Suwałk. Terminowałem u mistrza Witolda Wasilewskiego. Jego warsztat mieścił się na ul. Emilii Plater. Po trzech latach zostałem powołany do wojska, a po powrocie miałem już fach i mogłem zarobić na utrzymanie rodziny. Znałem zawód ciesielski, stolarski i wziąłem się za stolarstwo. Był to okres, kiedy dużo się budowało i remontowało. Robiłem różne prace stolarskie. We wsi Remieńkiń pracowałem przy budowie prawie każdego domu, a było tych chałup około 50. Wykonywałem drzwi, okna, werandy, nawet stawiałem całe budynki. Podobne prace wykonywałem w okolicznych miejscowościach. Miałem dobrą opinię i pracy nigdy mi nie brakowało. Ludzie poznali się na mojej robocie. Miałem dużo zamówień, a fachowców było niewielu. Wraz z żoną Teresą zamieszkałem na ojcowiźnie w Starym Folwarku. W 1965 roku zdałem egzamin czeladniczy, a po 5 latach mogłem starać się o tytuł mistrzowski. Głównym moim zajęciem było wykonywanie drzwi i więźby dachowej. Wolałem lżejszą robotę. Nie miałem brygady, więc trudno byłoby mi budować domy. Pracowałem najczęściej albo we dwóch, albo sam. W 1967 roku urodził się najstarszy syn Waldemar. Później urodziła się córka Maria i syn Tomasz. W latach 70. pracowałem przy odbudowie budynków klasztornych w Wigrach, które podlegały Ministerstwu Kultury i Sztuki. Był tam kierownik Borzuta, który zaproponował mi dobre wynagrodzenie. Dostałem ludzi, zostałem brygadierem i miałem niezłą pensję. Była ona chyba drugą co do wysokości po kierowniku. Miałem już wówczas papiery mistrzowskie i za to dostawałem jeszcze dodatek finansowy. Pracowałem tam przez 6 lat. Moje prace to: więźba dachowa na Wieży Zegarowej, Domu Królewskim, Kaplicy Kanclerskiej oraz więźby dachowe na eremach od strony północnej. Masywne stoły i krzesła to też moja praca. W kościele za księdza Rogowskiego wykonywałem okna. W tym nad ołtarzem głównym w dwóch oknach jest 109 szybek o wymiarze 30 cm na 40 cm. Na początku lat 80. zaoszczędziłem trochę grosza. Wystarałem się o przydział na maszyny stolarskie. Założyłem swój warsztat. Robiłem bardzo popularną w tym czasie boazerię. Wykładało się nią korytarze, pokoje, podsufitki. Pod koniec lat 80. współpracowałem z Nadleśnictwem Suwałki i Nadleśnictwem Pomorze. Remontowaliśmy i budowaliśmy leśniczówki i gajówki. W ramach współpracy z Nadleśnictwem Suwałki zostałem skierowany do prac przy budynku obecnej siedziby Wigierskiego Parku Narodowego w Krzywem. Przedtem planowano otworzyć tam zajazd.

   

- Czy od tego momentu rozpoczyna się Pana związek z Wigierskim Parkiem Narodowym?

   

- Tak, rzeczywiście. W 1989 roku powstał park narodowy i wiele prac wykonywaliśmy na rzecz parku. Były to wieże widokowe w miejscowościach Gawrych Ruda, Leszczewo, Leszczewek, Krusznik, Bryzgiel, kładki i platformy widokowe na ścieżkach edukacyjnych w Krzywem, na Słupiu, zagospodarowanie ścieżki „Suchary”, kładkę nad rzeką Czarną Hańczą, zagospodarowanie na ścieżce „Puszcza” i obiekt rekreacyjno-edukacyjny „Dziupla”. W latach 2000-2003 byłem zatrudniony w parku jako stolarz. Już wówczas razem z synem Waldemarem i jego ekipą zaadoptowaliśmy budynek gospodarczy w Krzywem na ekspozycję etnograficzną. Myślę, że mieliśmy dlatego tak dużo pracy, bo robiliśmy solidnie i rzetelnie. A od 2005 roku jestem na emeryturze.

  

Panowie Sidłowscy przy pracy w warsztacie stolarskim.

(Fot. Katarzyna Łukowska)

  

- Na emeryturze zaniechał Pan uprawiania zawodu?

   

- Pomimo, że ukończyłem 70 lat, ciągle chętnie pracuję zawodowo. Stolarstwo jest dla mnie nie tylko pracą, ale również pasją. Czasem praca jest ciężka, mozolna i trudna, ale jak się już zrobi i popatrzy to, ach... jak to pięknie wygląda. To wielka satysfakcja, widzieć efekt swojej pracy i to cieszy, ale trzeba się starać.

  

  

  

  

   

- Czy zdarzały się Wam inne ciekawe zlecenia? Co Pan szczególnie wspomina?

   

- Bardzo dobrze wspominam prace przy rekonstrukcji i odbudowie Kanału Augus- towskiego. Pracowaliśmy tam kilka sezonów. Wykonywaliśmy zamknięcia zastawkowe, most zwodzony na śluzie w Kurzyńcu, a w jeden z sezonów umacnialiśmy nadbrzeże Kanału Augustowskiego. Wbiliśmy wówczas ponad 5000 pali w grunt.

   

- Stolarstwo to nie jedyna Pana pasja?

   

- Szczególnie zimą, kiedy wieczory są długie, lubię czytać książki i oglądać atlasy. Gdybym miał jeszcze raz wybierać zawód, to zostałbym stolarzem, ale chciałbym też podróżować. Nigdy nie byłem poza granicami kraju, ale każdy zakątek na świecie znam i wiem, gdzie jest na mapie.

   

- Zamiłowanie do stolarstwa przejął jeden z Pana synów Waldemar. Służy mu Pan dobrą radą?

   

- Dużo się wścibiam, ale może nie trzeba. Jest młodszy, mądrzejszy, myśli inaczej. Czasem jednak moja porada wychodzi na dobre. Waldemar ukończył szkoły, ma dobre wykształcenie w zawodzie stolarskim. Jestem z niego dumny. Nie chcę go chwalić, niech chwalą go ludzie.

   

- Wasze prace można podziwiać nie tylko na Su- walszczyźnie?

   

- Tak, to prawda. Budowaliśmy most na Narwi w miejscowości Braniewo. Pomagałem tam Waldkowi. To była duża robota. Most miał 140 metrów długości.

   

- Panie Stefanie, ma Pan dwóch synów i córkę. Są wnuki. Czy któreś z nich wykazuje zainteresowanie zawodem stolarskim i zawód ten będzie kontynuowany?

   

- Syn córki niestety nie ma do tego smy- kałki, a to widać od najmłodszych lat. Może syn Tomka, drugiego syna, on to się lubi bawić gwoźdźmi i młotkiem. Może on?

   

- Panie Waldemarze, Pan przysłuchuje się naszej rozmowie, w pracach ojca często Pan pomagał. Teraz role się odwróciły. To ojciec służy radą. A jak wyglądała Pana droga do tego, aby zostać stolarzem?

   

- Byłem młodym chłopakiem i jak ojciec pomagał w młodości swojemu ojcu, tak historia się powtórzyła. Trzeba było wybrać jakąś drogę w życiu. Wiedziałem, na czym polega ta praca i z pełną świadomością i konsekwencjami obrałem tę drogę. Poszedłem najpierw do szkoły w Suwałkach, później do szkoły w Łomży. Trwała ona cztery lata. Były to dobre warsztaty, szkoła z tradycjami, a po jej ukończeniu mogłem zostać nauczycielem zawodu. Będąc na praktykach zawodowych, zwiedziłem pół Polski. W ramach warsztatów odwiedziliśmy największe zakłady produkcji drzewnej w Polsce. Byliśmy w Pracowni Konserwacji Zabytków w Henrykowie, gdzie były wykonywane meble do Zamku Królewskiego w Warszawie, do Muzeum w Kozłówce, do Pałacu Kultury i Nauki. Jednym z ciekawszych mebli, które miałem okazję obserwować w trakcie wykonywania, był Okrągły Stół, świadek przełomu naszego systemu. Ciekawą praktyką była wizyta w Fabryce Mebli Giętych w Radomsku., gdzie nie tylko oglądaliśmy proces wykonywania mebli, ale również prowadziliśmy zajęcia dla młodzieży jako wykładowcy.

   

Legitymacja mistrzowska

Pana Stefana Sidłowskiego z 1977 roku.

  

- Z rozmowy z Panem wynika, że stolarstwo to nie tylko mechaniczna obróbka drewna, ale również dążenie do wykonywania rzeczy pięknych.

   

- Zawsze chciałem robić piękne rzeczy. Teraz, gdy podróżuję po świecie, zwracam szczególną uwagę na piękne drewniane schody, okna, drzwi czy parkiet. To chyba przypadłość zawodowa. Lubię stare rzeczy, a gdy robię coś nowego, chciałbym stosować stare rozwiązania. Nie zawsze to jest wykonalne, ale się staram. Wyroby przemysłowe nie mają serca, każdy stolarz chce zostawić w meblu czy stolarce cząstkę siebie.

   

- Które z rzeczy stolarskich lubi Pan wykonywać najbardziej – piękne, misterne, wymagające dużo czasu - dla niewielkiego grona czy stolarkę budowlaną?

   

- Decyduje tu ekonomia, a nie filozofia. Duże prace przynoszą większe dochody finansowe, niż meble. Duże rzeczy wykonuje się szybciej i sprawniej. Czasem w ciągu jednego miesiąca w swoim zakładzie mogę przerobić 100 m³ drewna na stolarkę budowlaną. Wykonywanie pięknych mebli traktuję jako hobby, ale nie boję się trudnych wyzwań.

   

- Co mogłoby być wizytówką Pana pracy, jeśli chodzi o prace stolarskie?

   

- Jedną z ciekawszych prac była rekon-strukcja fragmentów Kanału Augustowskiego. Trzeba było się do tego dobrze przygotować. Obejrzeć stare elementy budowli, podejrzeć stare rozwiązania. Wiele elementów pozostało autentycznych: śruby, korby, zawiasy. Wymieniliśmy tylko elementy drewniane, które uległy zniszczeniu.

   

- Co jeszcze ciekawego działo się w trakcie re- konstrukcji tego zabytku techniki?

   

- Ciekawa była sama praca na granicy. Przecież przez sam środek jednej ze śluz biegnie granica polsko-białoruska. Po jednej stronie pracowaliśmy zgodnie z polskimi zasadami, a po stronie białoruskiej wymagano od nas specjalnych zezwoleń do pracy za granicą, specjalnych przepustek. Aby przybić jedną deskę po stronie białoruskiej, byliśmy kontrolowani, sprawdzani, czy czegoś nie przemycamy przez granicę. Białoruscy żołnierze bacznie nas obserwowali. Podglądały naszą pracę oczy kamery. Ciekawa była również rekonstrukcja mostu zwodzonego na śluzie Kurzyńcu.

   

- Czy udało Wam się pozostawić po sobie jakiś zapis na odnawianych elementach?

   

- Niestety, nie. Ale może warto o tym pomyśleć.

   

- Bardzo dziękuję Panom za rozmowę i życzę wielu ciekawych zleceń.

   

  

  

Rozmawiała Katarzyna Łukowska   

  

indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł