Nr 3/2005

PARK I JEGO MIESZKAŃCY

  

Piotr Fiedorowicz 

  

  

Praca w lesie

jest najciekawsza

 (2)

 
   

– Wspomniał Pan o wilku, często można usłyszeć zwłaszcza od ludzi starszych, że dawniej w okolicy było dużo tych drapieżników. Czy w okolicy Sarnetek było podobnie?

Wilków nie ma tyle co kiedyś, dawniej z każdej wsi blisko lasu, wilki porywały owce. Potrafiły nawet podkopać się pod ścianą chlewa i ukraść zwierzę, drewniane ściany stały na kamieniach, nie było głębokich fundamentów. Tak było zimą, latem natomiast zdążało się, że porywały zwierzęta ze stada.

  

– Czy słyszał Pan o przypadkach atakowania łudzi przez wilki?

Ludzi wilki nie atakowały, o takich przypadkach nie słyszałem.

   

– Może Pan pokrótce opisze swoją historię pracy w lesie?

Pracę w lesie rozpocząłem w 1959 w kolejkach leśnych Zarząd Okręgowy w Białymstoku oddział w Płocicznie, pracowałem na kolejce jako robotnik drogowy przez 10 lat. Po dziesięciu latach złożyłem podanie do Nadleśnictwa Maćkowa Ruda o przyjęcie mnie na gajowego. Jako gajowy pracowałem kilka lat i poszedłem do Technikum Leśnego w Białowieży. Po ukończeniu szkoły dostałem awans na podleśni-czego. Pracowałem w Nadleśnictwie Maćkowa Ruda do 1985 roku. Po reorganizacji zostaliśmy przeniesieni do Nadleśnictwa Głęboki Bród, gdzie pracowałem do roku 1989, czyli do utworzenia Wigierskiego Parku Narodowego. A od 1989 do 2005 r. zostałem zatrudniony w WPN jako leśniczy leśnictwa Krusznik.

  

– Od początku mieszkał Pan w tej leśniczówce?

Do 1983 roku mieszkałem w drewnianej zabytkowej leśniczówce, która obecnie znajduje się w skansenie w pod białostockich Jurowcach.

  

– Jak Pan wspomina swoją pracę przy kolejce leśnej?

Przy kolejce pracowałem tak jak mówiłem przez 10 lat. Zawiadowca Kunicki informował, że trzeba ładować, i ładowało się, albo drewno stosowe na platformy, albo kopalniaki, słupy energetyczne wciągało się z pomocą koni na wagony. A tak nasza główna robota zimą to trzeba było odczyścić zwrotnice, przejazdy rano jeszcze przed parowozem. O 7:00 już trzeba było być na torach, każdy miał swój odcinek, którym się opiekował, ja najwięcej pracowałem na tzw. Odcinku Maćkowa Ruda. Zimową porą można było się tylko pieszo poruszać, gdy było cieplej to rowerem. Latem każdy dostawał kilometr, dwa torowiska i robiło się przegląd i remont kapitalny torów. Jeździły cztery parowozy. Od Zelwy aż tutaj. Trzy nadleśnictwa: Pomorze, Głęboki Bród, Maćkowa Ruda. Pamiętam w roku 62 była bardzo ostra zima, nieraz jak zawiało mocno, parowozy stały i pracownicy w nich nocowali. Teraz kolejka jest atrakcją dla turystów, to już zupełnie co innego...

  

– Gdyby dziś miał Pan znowu decydować o swoim zawodzie, czy wybór znowu padłby na pracę w lesie?

Gdybym miał wybierać zawód, bez zastanowienia ponownie wybrałbym prace w lesie. Od dzieciństwa człowiek związany jest z lasem. Zawsze była to dla mnie praca najciekawsza, a jednocześnie najprostsza i najbardziej naturalna. Mógłbym ją zacząć znowu, tylko na nogi już trochę za ciężko.

   

– Czy Pańskie dzieci również wybrały pracę w lesie?

Moja córka, absolwentka Wydziału Leśnego na SGGW w Warszawie pracuje obecnie w Nadleśnictwie Suwałki, najstarszy syn ma zakład mechaniczny, najmłodszy syn uczy się w Suwałkach.

   

– Czy obraz Suwalszczyzny tej jaką pamięta Pan z dzieciństwa i początków swojej pracy mocno różni się od stanu obecnego?

Tak krajobraz się bardzo zmienił, powstało dużo nowych zabudowań nad jeziorem... w Bryzglu, w Gawrych Rudzie, w Mikołajewie, pamiętam jeszcze mocno wylesione i niezabudowane brzegi wigier-skiego jeziora.

  

– Zmieniła się również architektura wsi?

Dawniej domy i budynki gospodarcze były drewniane. W Sarnetkach pamiętam dom — starsi mieszkańcy wsi mówili, że postawili go pierwsi drwale, którzy przyszli tutaj eksploatować puszczę — był cały z drewna, tradycyjny z bala, gdzieniegdzie widać było gwoździe, nawet one były drewniane.. Ten dom stał dokładnie naprzeciwko obecnej remizy, po drugiej stronie drogi, na górce. Teraz stoi tam drewniany dom ale to już nie jest ten.

      

  Piotr Kisłowski  (zbiory P.Kisłowskiego)

   

– Sposób życia na wsi również bardzo się zmienił prawda?

Tak, kto tylko podrósł szedł do szkoły, ale przeważnie edukacja kończyła się na szkole podstawowej, kończyło się i szło się z piłą, z siekierą do lasu pracować. Żeby kupić książki do szkoły trzeba było iść zbierać jagody, sprzedawało się je i kupowało książki, zeszyty... Teraz młodzi ludzie idą szkół średnich, na studia...

Co sobota chodziliśmy do bajni, tradycyjnej łaźni, teraz jest to atrakcja, dla nas była to konieczność i codzienność szczególnie jesienią, zimą i wiosną. Nigdzie nie było przecież bieżącej wody. We wsi były trzy bajnie, później cztery, coraz to więc przybywało. Co sobota się paliło i przychodziło, ludzie spotykali się, ja i teraz bym poszedł, to było bardzo zdrowe. Wzdłuż Hańczy, w Sarnetkach, Studzianym Lesie bajnie cały czas jeszcze są i funkcjonują. Dawniej, zaraz po wojnie, nie było światła, telewizorów. Teraz wszyscy siedzą w swoich domach, dawniej tego nie było.

W młodzieńczych latach chodziło się na zabawy, zawsze w niedzielę Na początku urządzaliśmy je w prywatnych domach, potem we wsi powstała remiza strażacka, od tej pory większość imprez wiejskich tam się odbywała. Zapraszało się muzykantów z Sarnetek, ze Studzianego Lasu braci Olszewskich, ludzie muzyki nie mieli na co dzień tak jak dziś. We wsi było może jedno radio. Na większe, huczniejsze zabawy brało się kapelę. Przygrywały skrzypce i harmonia, to były zabawy... Tańczyło się polki, oberki, walce, tanga i fokstroty, Teraz wszystko inaczej jest, inna kultura.... Ostatnio rzadko bywam w Sarnetkach ale wieś od tego czasu bardzo się zmieniła, nastało nowe pokolenie...

   

– Czy w łatach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych Suwalszczyzna była tak licznie odwiedzana przez turystów jak dzisiaj?

Spływów nie było tyle co teraz, ale kajaki spotykało się, rzeka była czyściusieńka i dużo mniej zarośnięta niż dziś, ryb było bez porównania więcej jak teraz. To była nasza najbliższa woda do kąpieli. Teraz jak jadę nad Hańczę nie mogę się nadziwić, rzeka wygląda miejscami jak zarośnięta ścieżka, kajak ciężko w szuwarach zobaczyć. Jak drewno spławiali tego sitowia nie było. Rzeką szedł spław drewna gdzieś od Wysokiego Mostu do wsi Tartaczysko. Tam wyciągano drewno z wody i ładowano na kolejkę. Torowisko ciągnęło się z Płociczna aż do Zelwy

   

– Czy pamięta Pan jeszcze najstarszych rybaków z jeziora Wigry?

Pamiętam najstarszych, ostatnich "zawodników" na Wigrach, Alberta Koncewicza z Zakątów, w Wigrach był Korsakow, w Bryzglu mieszkał Kazimierz Pietrewicz. Nikt nie znał Wigier tak jak oni. Znali historię każdego fragmentu jeziora, każdego zakamarka.

Zimą sam często chodziłem pracować przy niewodzie, kręcić te "baby", ciągaliśmy niewód pod lodem. Ciekawsze, fachowe prace robili rybacy, my dorywczo byliśmy od ciągania lin. Ten świat już odszedł w zapomnienie. Zapłatą była ryba, stynka, płotka, sielawa, a jak było dużo ludzi do pracy to nie było ciężko, zimą było więcej czasu na to, jak ktoś chciał ryby szedł ciągnąć niewód.

   

– Teraz na emeryturze ma Pan wreszcie dużo czasu dla siebie, jakie ma Pan najbliższe plany na przyszłość?

Z planów ... zamierzam wiosną wykończyć dom, tu nieopodal w Kruszniku i zamieszkać wreszcie na swoim.

   

– Bardzo dziękuję za rozmowę.

   

Wycieczka rowerowa w Zakątach

  

          
indeks tematyczny "WIGRY" home Wigierski PN spis treści następny artykuł